Pobudka przed siódmą, herbata w termos, kondom wędkowy na ramię i w drogę! Czego się spodziewać po pierwszym dniu z kijem? W sumie to niczego. Ewentualnie ładnych widoków. No i może świętego spokoju. Rozłożyliśmy się, zamoczyliśmy kije i okazało się, że większy zbiornik jednak jest dostępny. Pamiętając o nocnych potworach przy pomoście, stwierdziliśmy, że się przenosimy. Zły pomysł to nie był.. a dobry wcale ;D Cisza, spokój, trochę wiatru, trochę słońca, trzepoczące skrzydłami łabędzie i tyle. Ktoś gdzieś tam kawał dalej wyciągnął dwa jesiotry. Chłopaczkom obok spięła się ryba przy samym brzegu. Nasze bombki od czasu do czasu podskakiwały przez przepływające po żyłce patyki (tłumaczyliśmy sobie, że to ryby się kręcą gdzieś na dole ;-)) Herbata w termosie się kończyła, żarcie też, a tu dalej nic! W pewnym momencie spojrzałam na swoją bombkę, a ona już nie wisiała spokojnie, tylko delikatnie stukała w wędkę. No to zryw na proste nogi. Ale myślę sobie
jak coś tam jest, to przecież powinno porządnie wyrwać bombkę do góry. Czekam chwilę, bombka znów u góry! To tniemy. Ciągnę, a tu nic, żadnego oporu. Myślę
no kurde, taka okazja, a ja źle zacięłam. Coraz mniej żyłki do ściągnięcia, a tu pod taflą wody migocze coś srebrnego. Jednak coś było! Pierwszy okaz (ok. 8 cm można nazwać okazem w takich okolicznościach! ;P) tego sezonu! Wyobraźcie sobie M widzącego, że coś mam. Przecież ten wyjazd był chrztem jego pierwszego kija i dlaczego to ja wyciągnęłam a nie On!?
Wyjazd uważamy za udany, ale następny będzie lepszy! ;-)
 |
Dobre i to! ;-) |
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz