live

live

piątek, 14 marca 2014

Udało się!

Siódma trzydzieści wyjazd. Z racji ładnej pogody przez kilka ostatnich dni, padło hasło: w piątek ryby. Trzymaliśmy kciuki, żeby sobotnie pogorszenie pogody nie przyszło w piątek i nie pokrzyżowało nam planów. Ale...udało się! Wiało przeokropnie, ale rybom to nie przeszkadzało. Efekt? Karp. Sztuk ponad 20. Nadwyrężony nadgarstek. Bolące kolano - bo przecież nie zdążyłam dobrze usiąść i już trzeba było biec. I spieczone, przewiane mordki.
Pierwsze 3 sztuki moje. Wyobraźcie sobie minę M., kiedy widział, że to znów nie jego bombka podskakuje. Drugi chrzest wędki nieudany? No jak to tak? Zamień się miejscem. Myślę: no dobra, niech się cieszy, niech w końcu coś wyciągnie. Chwilę po tym się udało ;-) A później? Później nie było już spokoju. Dwa brania na raz. Facet obok na dwie ręce zacinał. Każdy po kolei coś ciąnął. Ryby były chyba jeszcze trochę oszołomione, bo jak je wypuszczaliśmy, to skakały na brzeg i nie wiedziały, w którą stronę płynąć, ale to chyba dobry początek. Sama drobnica, karpie koło kilograma, max kilo dwadzieścia. Pewnie brałyby na cokolwiek, co byśmy im wrzucili, ale tym razem tradycyjnie - biały i kukurydza. Następnym razem musimy odkryć jakąś magiczną przynętę na większe sztuki ;-)
Następny wypad w niedzielę, za dwa tygodnie - o ile pogoda dopisze.
A Pan, który zajmuje się łowiskiem, to mnie chyba polubił. Chce pani trochę ciasta? Niech pani przyjdzie, to sobie i mężow pani ukroi. Dobrze, że przyszedł, bo powiedziałam M., że zostajemy, dopóki nam się żarcie nie skończy ;-D I zostaliśmy dłużej ;-)










A.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz