Ze szczypcami wiąże się też inna historia. Trzy dni temu wybrałam się, tym razem z Tatą, na Przylasek. Dwie wędki na grunt. Pogoda idealna, a tu ani pół brania.
"Chodź, przerobimy jedną na pstrąga"
"Dobrze Tatoooo"
Nie minęło pół godziny, wędka spadła z podpórek, ale Tata na szczęście ma jeszcze dobry refleks. Gorzej z pamięcią ;-P Ciągnie pstrąga i krzyczy: "Weź mi daj szczypce, w torbie są".(W tym momencie trochę przekoloryzowałam, bo Tata nigdy nie mówi konkretnie, co mam mu dać - wyglądało to bardziej: No daj mi to, wiesz co, tam jest.) Przekopałam torbę. Nawet dwie i nic. Jako że Ojczulek trochę nerwowy: "Jak to nie ma?! Szukaj!". Ja wiem, że są magiczne, ale jak zniknęły, to chyba same się nie pojawią... Ryba na brzegu, Tata zdenerwowany, pochyla się nad pstrągiem, i coś mu, że tak nieładnie powiem, zwisa z klapki kieszeni. Nie muszę mówić, co to było. Otrzymał ode mnie w tamtym momencie miano Pana Hilarego w wersji wędkarskiej ;-D
A za dwa dni - Mama, Tata, Szanowny Niby - Mąż i ja wyruszamy na wspólne wędkowanie. Dobrze, że M. ma już swoją wędkę, bo nie będzie się bał teścia jak coś urwie ;D
A teraz trochę zdjęć z ostatniej (no, przedostatniej) wyprawy ;)
Bombki w górę w tym samym momencie ;D |
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz