live

live

piątek, 23 maja 2014

Postanowienie noworoczne - SPEŁNIONE!

Środa, godzina 4 wyjazd. Prognozy mówiły, że ma być 30 stopni. I już przed godziną siódmą paradowałam w stroju kąpielowym - bo czemu nie połączyć przyjemnego z przyjemnym ;D Rano cisza. 4 wędki - początkowo 3 na grunt i jedna z żywczykiem. Na gruncie albo sama kukurydza albo z białym albo sam biały. Zaczęło się coś ruszać dopiero koło 8-9. Najpierw węgorz... Kiedy wyciągałam pierwszego węgorza ostatnim razem, cieszyłam się, bo pierwszy i w ogóle..ale wtedy się wkurzyłam, bo jak tylko zobaczyłam, co siedzi, już wiedziałam, że po przyponie.. Wziął na białego. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że hak połknął chyba przy samej dupie..No nic.. trzeba założyć większy haczyk i działać dalej ;-) Chwilę później kolejne branie. Znów coś srebrzystego pod powierzchnią.. Tylko nie węgorz! Na szczęście.. jak dla mnie leszcz, tylko jakiś dziwny - wrzucę zdjęcie i będę liczyła na waszą znajomość i pomoc w rozszyfrowaniu, cóż takiego tym razem siadło na haku ;-) ALE DO RZECZY! Jakiś czas później na grunt kolejne branie. Znów węgorz.. W tym samym czasie, kiedy holowałam sznurówkę, M. krzyczy, że spławika żywcowego nie ma! Rzuciłam wędkę (bo przecież szczupły ważniejszy od węgorza!) i pobiegłam. Faktycznie! Nie ma. Hamulec popuszczony, więc mówię M, żeby poczekał, niech się trochę pobawi z karasiem (o ile w ogóle tam jest). No i czekaliśmy chwilę i nagle szczupły wyskoczył z wody i potem cisza. Spławik stał w miejscu, ani nie drgnął. No trudno, przynajmniej wiemy, że szczupaki się kręcą ;-) Wyciągnęłam węgorza, wrócił do wody i mówię do M., żeby ściągnął żywca. Ale on znów krzyczy: JEST! ANKA JEST COŚ! Udało się! Siedział ładny szczupak! Kazałam M go zmęczyć, ale za bardzo nie walczył. Poczekałam aż będzie w bezpiecznej odległości i podebrałam. Byłam gotowa nawet wleźć do wody, bo nie darowałabym sobie, gdyby się spiął, jak ten ostatni jesiotr przy podbieraku haha Przez jakieś 10 minut szczupak siedział na haku nieruchomo, nie było nawet najmniejszego podrygu! Dlatego tak się ucieszyliśmy, kiedy w końcu go wyciągnęliśmy! 48 CM SZCZĘŚCIA! Postanowienie noworoczne spełnione, pierwszy szczupły w życiu! Mały ale cieszył ;-) Później tylko przybijaliśmy sobie piątki ciesząc się i mówiąc: aaaaaaaaaaa, mamy szczupłegooo! Hahaha
Upał był niesamowity, wylaliśmy na siebie dwie butelki wody pod parasolem i nic. Dalej gorąco. O godzinie 9 grzało jak w lipcu w południe. Aż się zdziwiliśmy, że cokolwiek brało przy takim skwarze. W pewnym momencie nawet usnęłam na siedząco, bo tak nas wymęczył ten upał. Ale mimo wszystko wracaliśmy uśmiechnięci i szczęśliwi ;-) W moim kalendarzu, na pierwszej stronie, do ryb złowionych dołączył szczupak ;D Wiem, że pewnie niektórzy śmieją się, jak można się tak cieszyć ze zwykłego szczupaka..no ale proszę Państwa..po 15 latach w końcu spełnić marzenie, to jest coś! ;-))





Leszcz czy nie leszcz? 





A.

wtorek, 20 maja 2014

Bo są rzeczy ważne i ważniejsze ;-)

Postanowione! W środę o 4 wyjazd ;-) Przełożyłam lekarza, M. fryzjera, tylko po to, żeby spędzić cały dzień na moczeniu kija ;-)

                       A.

sobota, 17 maja 2014

Od małego na całego ;-)

Z lewej: Wisła Łęg. Z prawej: Podgórki Tynieckie.

Robiąc ostatnio porządki, znalazłam zdjęcia z dzieciństwa - wędkarskie zdjęcia! ;-) Z racji tego, że pogoda nie dopisuje, pomoczyć kija wybierzemy się dopiero w środę (oby te prognozy się sprawdziły!!). Zdjęcie z lewej - niedzielna wyprawa na działkę do dziadków, a że Wisła za ogrodzeniem i Tata wożący wędki zawsze w bagażniku...to i grill skończył się na rybach...;-) A po prawej - w taki sposób często spędzaliśmy niedziele z sąsiadami ;-) I pamiętam, jaka radość była, kiedy ja coś wyciągałam, a Tata nie. Do dzisiaj nie zapomnę swojej pierwszej ryby - karpia. Ściągałam pustą wędkę, bo już się zbieraliśmy i podczas holu zaczepiłam karpia. Nawet Tata był zdziwiony, że taki duży i że go wyciągnęłam! ;-) A wędka ze zdjęć do tej pory jest moją ulubioną, przetrwała tyle lat i teraz sprawdza się jako spinningówka.
Oby środa wypaliła!






A.

środa, 7 maja 2014

JejejejejeJESIOTR.

Tak jak wspominałam ostatnio, w niedzielę wybraliśmy się połowić. Wiało przeokropnie, dlatego rozłożyliśmy namiot, w którym przesiedzieliśmy praktycznie cały czas. Zanęta Big Carp, najpierw halibut, później miód. Ta druga o wiele lepiej sprawdziła się poprzednim razem (sandacz i węgorz). Ale w niedzielę byliśmy bliscy połamania wędek na kolanach. Przez calutki dzień bombka non stop skakała, każde zacięcie kończyło się pustym hakiem. Sama drobnica wyżerała robaki i kuku. Zanim zdążyliśmy podnieść tyłki z namiotu już cisza.. Wypróbowaliśmy również metodę The method, ale nic z tego. W końcu (od godziny 5 do 12 cisza!) branie! M. zacina, ciągnie. Pierwsze wrażenie? Karp. Chociaż nie było go widać, a karpie zazwyczaj przy holu dają się ciągnąć tuż przy powierzchni. Pod koniec zaczął walczyć i okazało się, że to wcale nie karp, a piękny (około 50cm) jesiotr. Niestety złapany za ogon. Tuż przy brzegu, kiedy próbowałam go podebrać, machnął ogonem i poszedł razem z przyponem... Szanowny nie-mąż wydarł się na mnie, że to moja wina, że to przeze mnie, naopowiadał kolegom w pracy, że przeze mnie nie złapał jesiotra. Szkoda tylko, że nie opowiada, jak się zachowuje, kiedy urwie mu się przypon ;-D (Aniuu, kochanie Ty moje, chodź mi zawiąż, skarbeńku, no chodź ;P). Niestety trzeba było wracać na rodzinnego grilla, więc wróciłam z pustymi rękami i obrażonym narzeczonym ;P
A teraz próbuję znaleźć skuteczny sposób namówienia go na niedzielną wyprawę na ryby. Bo coś mi marudzi, że za dużo i za często i że na następne dopiero za miesiąc..;D


Łowi ktoś z Was tą metodą? Sprawdza się? 
Zestaw do metody THE METHOD



A.

sobota, 3 maja 2014

Jestem leszczem.

Drugi maja. Pobudka przed 4. Wyjazd 4.30. Na miejscu przed 5. Rozkładamy sprzęt - w sumie zostawiłam to chłopakom, bo sama pobiegłam spinningować. Obrotówki, gumy, niegumy...efekt? Półgodzinne męczenie z zaczepem, a M złowił całkiem spory konar ;-) Ale zacznijmy od początku. Jak wspomniałam, porwałam spinning i poszłam w "rybne tango". Gruntówkę zostawiłam Przemkowi. Wyobraźcie sobie, jak skoczyło mi ciśnienie, kiedy byłam kilka metrów dalej, a on ciągnął rybę. Leszcza. No ale dobra, przecież też w końcu coś złowię. Nie było już tak kolorowo, kiedy na moją wędkę wyciągnął...SANDACZA. Wtedy ciśnienie podskoczyło nie tylko mi, ale też narzeczonemu. Jakim prawem on, a nie my?!?! Sandacz wziął na białego i kukurydzę. Jak zadzwoniłam do taty, żeby się pochwalić, sam był zdziwiony, na co wziął. Obie wzięły przed godziną 9. Później zaczęło tak wiać, że nie wiedzieliśmy, gdzie się schować. Ale i ja miałam tego dnia szczęście. Tylko biedny Mateusz smutny, bo nic nie wyciągnął. Przeżyłam wczoraj swój pierwszy raz, bo złowiłam WĘGORZA. Byłam dumna, mimo, że to chyba najbardziej obślizgła ryba świata. Uwieczniony na zdjęciu, dopisany do listy złowionych gatunków ryb w kalendarzu. Teraz pozostało mi tylko odfajkowywać kolejne ;-) Dalej czekam na szczupaka i tego nie odpuszczę. Może być mały, ale być musi! ;-)
Z racji tego, że mamy jeszcze niedzielę wolną, namówiłam Mateusza, żeby był jutro gotowy o 4.30 ;DD Kolejna wyprawa przed nami. Zaopatrzeni, zwarci i gotowi ruszamy jutro rano na podbój.
A w związku z tym, że M wczoraj nic nie złowił, poświęciłam się i mianowałam się jego własnym leszczem ;-)




Nie przeżyję tego sandacza..;D



A.