live

live

środa, 1 października 2014

Reaktywacja.

Minęły równo trzy miesiące od ostatniego wpisu. Nie wiem... to chyba przez brak weny i przez zamieszania w życiu. Ale wróciliśmy. W zasadzie, to ja wróciłam, bo szanowny prawie - mąż tylko raz zebrał cztery litery, aby tu coś napisać. Jesteśmy po wakacjach nad morzem, po wycieczkach w góry i po kilku wypadach na ryby. Przez te 3 miesiące byliśmy może z 6 razy moczyć kija, co na nasze normy jest wynikiem zdecydowanie lichym. Gdyby pojawiły się w tym czasie jakieś "poważne" okazy, na pewno umieściłabym relację. A tak..
Najlepiej pamiętam ostatni wypad. Siedzieliśmy chyba 16 godzin na wodą i nic nie wyciągnęłam. Chłopaki mieli chociaż jakieś brania i każdy wyciągnął przynajmniej po jednym karpiu, a ja nic. Pierwsza miałam branie na metodę, ale za późno się zerwałam z krzesła i po braniu. I od tej pory NIC. Siedziałam wściekła jak osa. O godzinie 20 zaczęliśmy się zbierać, dokładniej to panowie się zbierali, pozanosili wszystkie swoje wędki do auta, wszystkie klamoty, a ja siedziałam i pilnowałam kija, bo liczyłam na "rozchodniaka" - ostatnią i pierwszą rybę. Już nawet zaczęli na mnie krzyczeć, żebym się zbierała, bo późno, bo komary, bo głodni i w ogóle. Wykończyłam zanętę i, no cóż, musiałam porzucić swoje marzenia o "takieeeej rybie". Ale tylko do następnego razu ;-)
Właśnie...za dwa dni jedziemy. Mam nadzieję, że nie będzie to ostatni wypad w tym sezonie. Zasadzimy się na szczupaka. Chociaż po tak bezowocnych trzech miesiącach wszystko będzie cieszyć!

Mam nadzieję, że w następnym poście zobaczycie już zdjęcia potworów wodnych ;D A tymczasem, łapcie nasze wakacje w skrócie! ;-)



















PS. Od nowego roku ruszamy z nowym powerem! W styczniu robię kartę i nie ma, że boli!





A.

2 komentarze: