A.
Ona i On na rybach
live
sobota, 28 lutego 2015
Za 9 godzin...
W końcu się doczekaliśmy! Karty odebrane, opłacone, można łowić... Ale jutro nieoficjalne otwarcie naszego łowiska, więc nie możemy tego przepuścić ;) Ciekawe, czy efekty jutro będą takie same, jak równy rok temu...
poniedziałek, 16 lutego 2015
#KARTA
2015 jeszcze dobrze się nie zaczął, a pierwsze postanowienie spełnione! Wszystko załatwiliśmy dzisiaj, karty do odbioru do tygodnia. A szkoda, bo w następny poniedziałek mamy wolne, pogoda zapowiada się nie najgorzej, więc myśleliśmy, że szybko opłacimy i od razu wyruszymy pomoczyć kije ;-) Mimo wszystko, do pierwszego marca niedaleko, więc chociaż zdążymy skompletować sprzęt i zaopatrzyć się we wszystko, co potrzebne. Stwierdziliśmy, że i tak wybierzemy się na otwarcie sezonu na naszej ulubionej komercji, o ile tylko nie trzeba będzie kuć lodu przed rzutami ;-P
Jeszcze tylko dwa tygodnie i się zacznie kombinowanie z wolnym, żeby jechać na ryby ;-)
Do następnego!
Jeszcze tylko dwa tygodnie i się zacznie kombinowanie z wolnym, żeby jechać na ryby ;-)
Do następnego!
A.
czwartek, 22 stycznia 2015
Nowy rok, nowe...
...postanowienia!
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze o nas pamięta, ale wraz z nowym rokiem i perspektywą rozpoczęcia sezonu pierwszego marca, przypomniałam sobie o tym miejscu. Chyba najwyższa pora na miesiąc przed pierwszym wyjazdem. No chyba, że uda nam się wcześniej załatwić kartę...i pogoda będzie dopisywać, to może się skusimy na walentynkowe wędkowanie ;-)
Ale do rzeczy. Postanowienia na ten rok?
# KARTA. Przede wszystkim. To na pierwszym miejscu mojej listy postanowień (nie tylko tych wędkarskich - na dalszy plan spadł nawet fryzjer i buty ha!)
# Po drugie. NOWA WĘDKA. Dla mnie. Bo M. dostał ode mnie i wędkę i kołowrotek i nawet sygnalizator. Już się nie mogę doczekać kolejnych wędkarskich zakupów!
# Dalej. WĘDKARSKIE WAKACJE. Na Mazurach! A co! Calutki tydzień moczenia kija. Tego też się nie możemy doczekać.
Odnośnie Mazur. POTRZEBUJĘ INFORMACJI NA TEMAT JEZIOR, ŁOWISK.. Czy to prawda, że Mazury to totalne bezrybie? Jak to wygląda? Mam nadzieję, że to tylko plotki, że żeby złapać coś na Mazurach trzeba zapuścić się na zapomniane, ukryte w lasach stawy? Przeszukuję fora, ale będę wdzięczna za każdą informację, bo najwyższa pora zacząć pomału planować ;-)
Planuję też, a raczej w mojej głowie kiełkuje pomysł, założenia kanału na yt. Nie wiem, czy się do tego nadajemy i jak to wszystko miałoby wyglądać, ale spróbować zawsze można.
No nic.. na tę chwilę pozostaje mi tylko załatwić wolne na pierwszego marca oraz życzyć Wam owocnego rozpoczęcia sezonu! Połamania! ;-)
A.
sobota, 4 października 2014
Jak mogłam zapomnieć o...
...szczupaku!
Ale po kolei. To było chyba jeszcze w lipcu, o ile się nie mylę. Złapaliśmy wtedy po karpiu. Później przez długi czas nic się nie działo. Ściągałam wędkę zarzuconą pod drugi brzeg. I stwierdziłam, a co mi tam, ściągnę do połowy, a może na środku jakaś ładna ławica siedzi..;-) Nigdy nie praktykowałam czegoś tak dziwnego, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy poczekałam chwilę, zaczęłam ściągać, a tam....coś było! Haha Pewnie większość z Was wie, jak cieszy się kobita, kiedy kupi sobie nowe buty? Ja cieszyłam się sto razy bardziej! A moja radość była jeszcze większa, kiedy okazało się, że to szczupak! Na haku kukurydza z dendrobeną i do tego wszystkiego szczupak! Śmialiśmy się z M. chyba z pół godziny z mojego szczęścia. Miał równiutko pół kilo maluszek ;-) Ale cieszył bardziej, niż poprzednie karpie ;-)
M. rozmawiał przez telefon i akurat wtedy miał branie. Zaciął. Ale nie wpadł na to, żeby rzucić telefonem i zająć się wędką. Więc hol przypadł mi. (Kłócimy się teraz, czyja to ryba ;p) Z początku nie walczył, szedł gładko. Dopiero przy brzegu zaczął wariować, odleciał ze dwa razy, ale w końcu wyciągnęłam. Sandacza ;-) Pan ze stanowiska obok bacznie się przyglądał i zaproponował, że przyniesie wagę. (Akurat tata tego samego dnia również wybrał się moczyć kija i pozabierał większość sprzętu) 1,5 kilograma i 52cm. (W sumie teraz, to już sama nie wiem, czy miał 52 czy 62, ale waga się zgadza ;P)
Dzień wcześniej, kiedy pakowaliśmy sprzęty do wozu, mój sąsiad (też wędkarz, siedział tego dnia z tatą na rybach ;D) powiedział, że jak złapiemy sandała, to go chce. No i jak na zawołanie, udało się ;D Jak mu go zawieźliśmy, kiedy jeszcze siedział na rybach, wszystkim im oczy na wierzch wyszły ;D Dzisiaj znów mnie zaczepił na korytarzu, że następnym razem też chce, bo piękny i w ogóle i że chyba następnym razem wybierze się ze mną na ryby ;D
Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze w tym roku posiedzieć na rybach, bo wczoraj musieliśmy się zbierać już o 15 i czuję niedobory. Sobotę mamy wolną, więc kto wie.... ;-)
Ale po kolei. To było chyba jeszcze w lipcu, o ile się nie mylę. Złapaliśmy wtedy po karpiu. Później przez długi czas nic się nie działo. Ściągałam wędkę zarzuconą pod drugi brzeg. I stwierdziłam, a co mi tam, ściągnę do połowy, a może na środku jakaś ładna ławica siedzi..;-) Nigdy nie praktykowałam czegoś tak dziwnego, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy poczekałam chwilę, zaczęłam ściągać, a tam....coś było! Haha Pewnie większość z Was wie, jak cieszy się kobita, kiedy kupi sobie nowe buty? Ja cieszyłam się sto razy bardziej! A moja radość była jeszcze większa, kiedy okazało się, że to szczupak! Na haku kukurydza z dendrobeną i do tego wszystkiego szczupak! Śmialiśmy się z M. chyba z pół godziny z mojego szczęścia. Miał równiutko pół kilo maluszek ;-) Ale cieszył bardziej, niż poprzednie karpie ;-)
A wczoraj...
Wyjechaliśmy przed siódmą i chwilę przed ósmą siedzieliśmy już z rozłożonym sprzętem. Do godziny chyba dziesiątej nic się nie działo. Dopiero później zaczęły się brania. Pierwsze zepsułam, M. też. Więc 1:1. Drugie zepsułam, bo szalik wkręcił mi się w kołowrotek kilka obrotów po zacięciu. Pewnie za słabo zacięłam. Trzecie pięknie zacięte, ale w połowie holu ryba się spięła. No trudno. Poszłam na spinning, a może kolejny szczupły wpadnie. I owszem, wpadł. Ale małż. Haha Chyba zamiast królową jesiotra mianuję się królową małży, bo to mój drugi. Pierwszy zamknął się na wątróbce, a tego złapałam za skorupę. Zawsze zastanawialiśmy się, jak takie śmieszne stworzenie się porusza. I już wiemy ;-) Wlaliśmy do wiadra trochę wody z łowiska i włożyliśmy małża. Jakąś godzinę później patrzę, a tam ze skorupy wystaje wielki jęzor. Wzięłam małża, żeby zwrócić mu wolność, a jęzor schował się tak szybko, jak szybko się pojawił ;-)
Po godzinie czternastej...
Wyjechaliśmy przed siódmą i chwilę przed ósmą siedzieliśmy już z rozłożonym sprzętem. Do godziny chyba dziesiątej nic się nie działo. Dopiero później zaczęły się brania. Pierwsze zepsułam, M. też. Więc 1:1. Drugie zepsułam, bo szalik wkręcił mi się w kołowrotek kilka obrotów po zacięciu. Pewnie za słabo zacięłam. Trzecie pięknie zacięte, ale w połowie holu ryba się spięła. No trudno. Poszłam na spinning, a może kolejny szczupły wpadnie. I owszem, wpadł. Ale małż. Haha Chyba zamiast królową jesiotra mianuję się królową małży, bo to mój drugi. Pierwszy zamknął się na wątróbce, a tego złapałam za skorupę. Zawsze zastanawialiśmy się, jak takie śmieszne stworzenie się porusza. I już wiemy ;-) Wlaliśmy do wiadra trochę wody z łowiska i włożyliśmy małża. Jakąś godzinę później patrzę, a tam ze skorupy wystaje wielki jęzor. Wzięłam małża, żeby zwrócić mu wolność, a jęzor schował się tak szybko, jak szybko się pojawił ;-)
Po godzinie czternastej...
M. rozmawiał przez telefon i akurat wtedy miał branie. Zaciął. Ale nie wpadł na to, żeby rzucić telefonem i zająć się wędką. Więc hol przypadł mi. (Kłócimy się teraz, czyja to ryba ;p) Z początku nie walczył, szedł gładko. Dopiero przy brzegu zaczął wariować, odleciał ze dwa razy, ale w końcu wyciągnęłam. Sandacza ;-) Pan ze stanowiska obok bacznie się przyglądał i zaproponował, że przyniesie wagę. (Akurat tata tego samego dnia również wybrał się moczyć kija i pozabierał większość sprzętu) 1,5 kilograma i 52cm. (W sumie teraz, to już sama nie wiem, czy miał 52 czy 62, ale waga się zgadza ;P)
Dzień wcześniej, kiedy pakowaliśmy sprzęty do wozu, mój sąsiad (też wędkarz, siedział tego dnia z tatą na rybach ;D) powiedział, że jak złapiemy sandała, to go chce. No i jak na zawołanie, udało się ;D Jak mu go zawieźliśmy, kiedy jeszcze siedział na rybach, wszystkim im oczy na wierzch wyszły ;D Dzisiaj znów mnie zaczepił na korytarzu, że następnym razem też chce, bo piękny i w ogóle i że chyba następnym razem wybierze się ze mną na ryby ;D
Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze w tym roku posiedzieć na rybach, bo wczoraj musieliśmy się zbierać już o 15 i czuję niedobory. Sobotę mamy wolną, więc kto wie.... ;-)
środa, 1 października 2014
Reaktywacja.
Minęły równo trzy miesiące od ostatniego wpisu. Nie wiem... to chyba przez brak weny i przez zamieszania w życiu. Ale wróciliśmy. W zasadzie, to ja wróciłam, bo szanowny prawie - mąż tylko raz zebrał cztery litery, aby tu coś napisać. Jesteśmy po wakacjach nad morzem, po wycieczkach w góry i po kilku wypadach na ryby. Przez te 3 miesiące byliśmy może z 6 razy moczyć kija, co na nasze normy jest wynikiem zdecydowanie lichym. Gdyby pojawiły się w tym czasie jakieś "poważne" okazy, na pewno umieściłabym relację. A tak..
Najlepiej pamiętam ostatni wypad. Siedzieliśmy chyba 16 godzin na wodą i nic nie wyciągnęłam. Chłopaki mieli chociaż jakieś brania i każdy wyciągnął przynajmniej po jednym karpiu, a ja nic. Pierwsza miałam branie na metodę, ale za późno się zerwałam z krzesła i po braniu. I od tej pory NIC. Siedziałam wściekła jak osa. O godzinie 20 zaczęliśmy się zbierać, dokładniej to panowie się zbierali, pozanosili wszystkie swoje wędki do auta, wszystkie klamoty, a ja siedziałam i pilnowałam kija, bo liczyłam na "rozchodniaka" - ostatnią i pierwszą rybę. Już nawet zaczęli na mnie krzyczeć, żebym się zbierała, bo późno, bo komary, bo głodni i w ogóle. Wykończyłam zanętę i, no cóż, musiałam porzucić swoje marzenia o "takieeeej rybie". Ale tylko do następnego razu ;-)
Właśnie...za dwa dni jedziemy. Mam nadzieję, że nie będzie to ostatni wypad w tym sezonie. Zasadzimy się na szczupaka. Chociaż po tak bezowocnych trzech miesiącach wszystko będzie cieszyć!
Mam nadzieję, że w następnym poście zobaczycie już zdjęcia potworów wodnych ;D A tymczasem, łapcie nasze wakacje w skrócie! ;-)
PS. Od nowego roku ruszamy z nowym powerem! W styczniu robię kartę i nie ma, że boli!
Najlepiej pamiętam ostatni wypad. Siedzieliśmy chyba 16 godzin na wodą i nic nie wyciągnęłam. Chłopaki mieli chociaż jakieś brania i każdy wyciągnął przynajmniej po jednym karpiu, a ja nic. Pierwsza miałam branie na metodę, ale za późno się zerwałam z krzesła i po braniu. I od tej pory NIC. Siedziałam wściekła jak osa. O godzinie 20 zaczęliśmy się zbierać, dokładniej to panowie się zbierali, pozanosili wszystkie swoje wędki do auta, wszystkie klamoty, a ja siedziałam i pilnowałam kija, bo liczyłam na "rozchodniaka" - ostatnią i pierwszą rybę. Już nawet zaczęli na mnie krzyczeć, żebym się zbierała, bo późno, bo komary, bo głodni i w ogóle. Wykończyłam zanętę i, no cóż, musiałam porzucić swoje marzenia o "takieeeej rybie". Ale tylko do następnego razu ;-)
Właśnie...za dwa dni jedziemy. Mam nadzieję, że nie będzie to ostatni wypad w tym sezonie. Zasadzimy się na szczupaka. Chociaż po tak bezowocnych trzech miesiącach wszystko będzie cieszyć!
Mam nadzieję, że w następnym poście zobaczycie już zdjęcia potworów wodnych ;D A tymczasem, łapcie nasze wakacje w skrócie! ;-)
PS. Od nowego roku ruszamy z nowym powerem! W styczniu robię kartę i nie ma, że boli!
A.
wtorek, 1 lipca 2014
Po siedemnastej.
Wczesna pobudka, zajęcie dobrego miejsca, wysłuchanie opowieści o sumie łamiącym trzy wędki. Tak zaczęliśmy dzień. Do godziny 14 NIC się nie działo. Od piątej rano przez tyle godzin cisza. Na pierwszy ogień leszcz wyciągnięty przez M.
Jak stwierdziliśmy zgodnie w trójkę: "Kiedy ktoś wyciąga rybę, tylko jedna osoba się cieszy, a kiedy ten ktoś zepsuje branie, cieszą się dwie osoby" Haha Rywalizacja być musi. A tak całkiem serio, to się cieszyliśmy, bo w końcu coś zaczęło się dziać. Jakiś czas później M. musiał jechać do sklepu po żarełko i fajki (nie wiem, jak to się dzieje, że na rybach jaramy jak smoki - emocje jak przy zbieraniu jagód ;D) Jak tylko odszedł kilkanaście metrów i już nie widział, co dzieje się z jego wędką - branie. Zarzucałam swoje, więc Przemek zacinał. I wyciągnął.
M. wrócił z dobrym humorem, ale szybko mu go zepsuliśmy ;D Bo na jego wędkę i większe od poprzedniego i w ogóle. A ja? A ja miałam zły humor. Bo u mnie cisza. Nawet jedzonko nie przyniosło uśmiechu na twarzy. (A oni mówią, że jak mam zły humor, to trzeba mi dać jeść i od razu jestem nie do poznania ;P). Ale doczekałam się! Ha ha! Na haku rosówka z kukurydzą. Bombka w górze! Dobrze, że nie zepsułam brania, bo chyba nawet tabliczka czekolady by mi tego nie wynagrodziła! Pobiłam życiówkę o 3 centymetry. M. nazwał mnie królową jesiotra haha
Ja i moje 90 cm wpisane w prywatnym kalendarzu połowów ;D A potem cisza. Zużyliśmy trzy kg zanęty, trzy paczki rosów, dwie białego - zapasy się kończą, mija godzina siedemnasta a coś zaczyna się dziać! Pływająca kukurydza póki co się nie sprawdziła (jedno puknięcie przez cały dzień), atraktor rybny tylko śmierdział, ale nie zauważyłam, żeby to własnie na zanętę z jego udziałem były brania. Mieliśmy trzy wiaderka, w każdym inny smak i tak na zmianę testowaliśmy.
Jak wspomniałam wcześniej, po siedemnastej zaczęło się coś dziać.
Przemek miał porządne branie, zaciął przy pierwszym podskoczeniu bombki, ale po kilku sekundach się spięło... a dokładniej poszło z całym zestawem ;D A było to coś dużego, bo jego dość twarda szczytówa się porządnie ugięła. Chyba każdy wie, jak zachowuje się w takim wypadku każdy wędkarz Polak...haha A że skończyły się robaki i zanęta wysłaliśmy Przemka po dostawę, a my czailiśmy się na jego miejscu haha Wrócił i wyciągnął jeszcze dwie zdobycze, na białego bodajże.
A my przerzuciliśmy się na rosówy, bo miały branie! Oszczędzaliśmy, dlatego kroiłam rosówy na pół i na hak. M. też miał branie i to dość mocne. Niestety zbyt bardzo popuszczony hamulec i przy zacinaniu były tego efekty. Co dziwne, coś siedziało i to całkiem spore, bo nie mógł uciągnąć. Rezultat końcowy? Spięcie i wku..rzenie ;-) Nie wiem, czy zbyt mały hak, czy przez ten hamulec, ale to było na tyle tego dnia. Rzucaliśmy potem z M. tymi rosówami w to samo miejsce, bombki co chwilę skakały, ale już nic nie udało się nam ciągnąć.
Spędziliśmy 16 godzin na moczeniu kija, zaczęliśmy się zbierać dopiero po dwudziestej. Przeszło nam przez myśl, żeby jechać po zakupy i zostać na nockę, ale byliśmy zdecydowanie za bardzo wymęczeni słońcem.
Teraz chyba pora na nockę!
Posłuchajcie hymnu! ;D
Jak stwierdziliśmy zgodnie w trójkę: "Kiedy ktoś wyciąga rybę, tylko jedna osoba się cieszy, a kiedy ten ktoś zepsuje branie, cieszą się dwie osoby" Haha Rywalizacja być musi. A tak całkiem serio, to się cieszyliśmy, bo w końcu coś zaczęło się dziać. Jakiś czas później M. musiał jechać do sklepu po żarełko i fajki (nie wiem, jak to się dzieje, że na rybach jaramy jak smoki - emocje jak przy zbieraniu jagód ;D) Jak tylko odszedł kilkanaście metrów i już nie widział, co dzieje się z jego wędką - branie. Zarzucałam swoje, więc Przemek zacinał. I wyciągnął.
M. wrócił z dobrym humorem, ale szybko mu go zepsuliśmy ;D Bo na jego wędkę i większe od poprzedniego i w ogóle. A ja? A ja miałam zły humor. Bo u mnie cisza. Nawet jedzonko nie przyniosło uśmiechu na twarzy. (A oni mówią, że jak mam zły humor, to trzeba mi dać jeść i od razu jestem nie do poznania ;P). Ale doczekałam się! Ha ha! Na haku rosówka z kukurydzą. Bombka w górze! Dobrze, że nie zepsułam brania, bo chyba nawet tabliczka czekolady by mi tego nie wynagrodziła! Pobiłam życiówkę o 3 centymetry. M. nazwał mnie królową jesiotra haha
Ja i moje 90 cm wpisane w prywatnym kalendarzu połowów ;D A potem cisza. Zużyliśmy trzy kg zanęty, trzy paczki rosów, dwie białego - zapasy się kończą, mija godzina siedemnasta a coś zaczyna się dziać! Pływająca kukurydza póki co się nie sprawdziła (jedno puknięcie przez cały dzień), atraktor rybny tylko śmierdział, ale nie zauważyłam, żeby to własnie na zanętę z jego udziałem były brania. Mieliśmy trzy wiaderka, w każdym inny smak i tak na zmianę testowaliśmy.
Jak wspomniałam wcześniej, po siedemnastej zaczęło się coś dziać.
Przemek miał porządne branie, zaciął przy pierwszym podskoczeniu bombki, ale po kilku sekundach się spięło... a dokładniej poszło z całym zestawem ;D A było to coś dużego, bo jego dość twarda szczytówa się porządnie ugięła. Chyba każdy wie, jak zachowuje się w takim wypadku każdy wędkarz Polak...haha A że skończyły się robaki i zanęta wysłaliśmy Przemka po dostawę, a my czailiśmy się na jego miejscu haha Wrócił i wyciągnął jeszcze dwie zdobycze, na białego bodajże.
A my przerzuciliśmy się na rosówy, bo miały branie! Oszczędzaliśmy, dlatego kroiłam rosówy na pół i na hak. M. też miał branie i to dość mocne. Niestety zbyt bardzo popuszczony hamulec i przy zacinaniu były tego efekty. Co dziwne, coś siedziało i to całkiem spore, bo nie mógł uciągnąć. Rezultat końcowy? Spięcie i wku..rzenie ;-) Nie wiem, czy zbyt mały hak, czy przez ten hamulec, ale to było na tyle tego dnia. Rzucaliśmy potem z M. tymi rosówami w to samo miejsce, bombki co chwilę skakały, ale już nic nie udało się nam ciągnąć.
Spędziliśmy 16 godzin na moczeniu kija, zaczęliśmy się zbierać dopiero po dwudziestej. Przeszło nam przez myśl, żeby jechać po zakupy i zostać na nockę, ale byliśmy zdecydowanie za bardzo wymęczeni słońcem.
Teraz chyba pora na nockę!
Posłuchajcie hymnu! ;D
piątek, 27 czerwca 2014
Ahoj przygodo!
Z racji tego, że za trzy godziny wstaję na ryby, postanowiłam coś tu napisać (przynajmniej wiem, że nie zaśpię!;P)
Jakiś czas temu, publikując zdjęcie złowionego okazu, dostałam dziwny komentarz. Był on odpowiedzią na kilka wcześniejszych, że fajnie, że coraz więcej kobiet łowi, że fajnie, że chłop babę może zabrać ze sobą na ryby. A brzmiał on mniej więcej tak (nie pamiętam go dokładnie, więc przekazuję jego sens): Bo baby się pchają do męskich zajęć. Był to trochę dłuższy wywód ze strony tego pana, ale to najbardziej zapadło mi w pamięć. Moją odpowiedzią było, że równie dobrze potrafię wyciągnąć rybę, umyć kibel i ugotować obiad, więc nie rozumiem po co od razu takie uszczypliwości. Mogę tylko współczuć kobietom, które trafiają na tak ograniczonych mężczyzn ;D Ale to przecież nie o tym blog.
Jak już wspomniałam wcześniej, za kilka godzin wyruszamy na ryby. Jak to ładnie M. stwierdził, kiedy ostatnio chowaliśmy się przed ulewą w namiocie: WITAJ PRZYGODO haha Postanowiliśmy postawić na coś, czego jeszcze nie próbowaliśmy. Jak jeździłam z tatą na ryby, łowiliśmy ciągle na to samo, chyba z przyzwyczajenia i w sumie z efektów, jakie to dawało. Ale nawet sam tata ostatnio stwierdził, że trzeba spróbować czegoś nowego, bo jest chyba ze sto lat za murzynami. I tak testujemy nowości na zmianę z tatą.
Tym razem próbujemy: sztuczną pływającą kukurydzę, kulki kukurydziane i (a)traktor rybny. Póki co nie mogę nic konstruktywnego o tym powiedzieć, bo testy dopiero jutro. Ale...w umywalce i kukurydza i kulki ładnie pływają (zaraz po przyjściu ze sklepu prosto do łazienki haha i sprawdzaliśmy jak to się zachowuje ;D) Kulki roztaczały czerwoną aurę rozpływając się w wodzie. Co do traktora..Modlimy się tylko, żeby nie wylał się gdzieś w aucie.. Jak nigdy nie mieszałam zanęty w rękawiczkach, tak tym razem założę chyba dwie, bo smród na rękach podobno nawet dwa dni się utrzymuje...;D A jak to tak wyjść gdzieś do ludzi i śmierdzieć rybą...;P
Podejrzewam, że pojutrze późnym wieczorem pojawi się recenzja tych właśnie nowości oraz relacja z wyprawy. Planujemy w końcu zabrać się za kręcenie filmów, ale nie mam pojęcia, co zrobić, żeby jakość po przetworzeniu tu, czy też na youtubie nie była tak okropna. Jest tu ktoś, kto mógłby mi pomóc rozwiązać ten problem? ;)
Jakiś czas temu, publikując zdjęcie złowionego okazu, dostałam dziwny komentarz. Był on odpowiedzią na kilka wcześniejszych, że fajnie, że coraz więcej kobiet łowi, że fajnie, że chłop babę może zabrać ze sobą na ryby. A brzmiał on mniej więcej tak (nie pamiętam go dokładnie, więc przekazuję jego sens): Bo baby się pchają do męskich zajęć. Był to trochę dłuższy wywód ze strony tego pana, ale to najbardziej zapadło mi w pamięć. Moją odpowiedzią było, że równie dobrze potrafię wyciągnąć rybę, umyć kibel i ugotować obiad, więc nie rozumiem po co od razu takie uszczypliwości. Mogę tylko współczuć kobietom, które trafiają na tak ograniczonych mężczyzn ;D Ale to przecież nie o tym blog.
Jak już wspomniałam wcześniej, za kilka godzin wyruszamy na ryby. Jak to ładnie M. stwierdził, kiedy ostatnio chowaliśmy się przed ulewą w namiocie: WITAJ PRZYGODO haha Postanowiliśmy postawić na coś, czego jeszcze nie próbowaliśmy. Jak jeździłam z tatą na ryby, łowiliśmy ciągle na to samo, chyba z przyzwyczajenia i w sumie z efektów, jakie to dawało. Ale nawet sam tata ostatnio stwierdził, że trzeba spróbować czegoś nowego, bo jest chyba ze sto lat za murzynami. I tak testujemy nowości na zmianę z tatą.
Tym razem próbujemy: sztuczną pływającą kukurydzę, kulki kukurydziane i (a)traktor rybny. Póki co nie mogę nic konstruktywnego o tym powiedzieć, bo testy dopiero jutro. Ale...w umywalce i kukurydza i kulki ładnie pływają (zaraz po przyjściu ze sklepu prosto do łazienki haha i sprawdzaliśmy jak to się zachowuje ;D) Kulki roztaczały czerwoną aurę rozpływając się w wodzie. Co do traktora..Modlimy się tylko, żeby nie wylał się gdzieś w aucie.. Jak nigdy nie mieszałam zanęty w rękawiczkach, tak tym razem założę chyba dwie, bo smród na rękach podobno nawet dwa dni się utrzymuje...;D A jak to tak wyjść gdzieś do ludzi i śmierdzieć rybą...;P
Podejrzewam, że pojutrze późnym wieczorem pojawi się recenzja tych właśnie nowości oraz relacja z wyprawy. Planujemy w końcu zabrać się za kręcenie filmów, ale nie mam pojęcia, co zrobić, żeby jakość po przetworzeniu tu, czy też na youtubie nie była tak okropna. Jest tu ktoś, kto mógłby mi pomóc rozwiązać ten problem? ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)